Fot: Piotr Nykowski
Tak zwykle kończą się baśnie, pozostawiając w słuchających/czytających odrobinę niedosytu. Ukłucie ciekawości, niezaspokojonej wyobraźni. Co to z nimi będzie? Co dalej? Co jeszcze? Czasem bardzo ciężko wrócić z powrotem do rzeczywistości z tego pełnego wrażeń baśniowego świata. Tam wszystko wydaje się możliwe. Niesamowitości stają się prawdą, emocje sięgają najgłębszych tkanek, a dreszcz ekscytacji przeszywa nawet najbardziej opornych. Nie inaczej działo się i teraz, choć tym razem była to zupełnie „Inna Bajka”…
…bo pod takim właśnie tytułem odbyła się druga już edycja wyjątkowego festiwalu w Szczecinie. Ulice i parki portowego miasta zamieniły się w scenę dla cyrkowych i teatralnych spektakli z kraju i ze świata. To organizowane przez Teatr Kana i partnerów wydarzenie jest nowością na kulturalnej mapie Polski, ale już widać, że warto mieć na nie oko, śledzić rozwój, a wreszcie doświadczyć go na własnej skórze. Kuratorski team, w którym obok Marty Poniatowskiej i Marcina Zabielskiego znaleźli się dobrze znani w cyrkowym świecie Paula Jarmołowicz i Kamil Małecki, dostarczył publiczności sporą dawkę performatywnych wrażeń. Program był dobrze zmieszanym koktajlem łączącym przeróżne formy i treści, gdzie dawka teatru spowita była cyrkowym crème de la crème. Kluczowe były kryteria otwartości i dostępności. Bez zbędnych przekombinowań i skomplikowanych konceptualizacji kuratorzy postawili na dobrą zabawę dla wszystkich grup wiekowych.
Festiwal nie mógł rozpocząć się inaczej niż „Wielkim Szoł”, czyli spektaklem lokalnych artystów i artystek z Kompanii Marzeń i Cyrku Zodiak, związanych z prężnie rozwijającą się szczecińską Sceną Antygrawitacji. Poranny blok spektakli przeznaczonych dla „naj najów” (najmłodszych) i dzieci obfitował w historie zapisane ruchem i opowieści angażujące młodą publiczność, która ochoczo i bez zażenowania wbiegała na scenę, organoleptycznie sprawdzając wszystko, czego można było dotknąć lub z czym wejść w interakcję. Wędrowny Teatr Lalek Małe Mi zabrał publiczność w filozoficzną podróż po baśniach świata, w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące wszystkich uniwersalne pytania. Sztuka Ciała eksplorowała wielość wymiarów liczb ukrytych na ściankach kostki do gry. A Katarzyna Jackowska Enemuo, Mateusz Szemraj i Marta Maślanka zaczarowali publiczność muzyką i pełną ciepła opowieścią o „Matce Światów”. Zabrali nas w przestrzenie najgłębsze, w miejsce spotkania niepowtarzalnych światów/istnień, tak że na końcu trudno było ukryć wilgotne od wzruszenia oczy.
Fot. 1: Kompania Marzeń i Cyrku Zodiak „Wielkie Szoł”
Fot. 2: Teatr Sztuka Ciała „Kostka”
Fot. 3: Katarzyna Jackowska Enemuo, Mateusz Szemraj, Marta Maślanka „MATKA ŚWIATÓW”
Jednak podstawowym budulcem festiwalowego programu był cyrkowy pierwiastek – to on stanowił ramę i rdzeń. I to on jak magnes przyciągał tłumy, a przypadkowych, niczego nieświadomych przechodniów pozostawiał w głębokim osłupieniu. Ciekawa kombinacja spektakli ukazywała szeroką gamę stylów i możliwości. Od minimalistycznego absurdu i surrealistycznego humoru, przez tribute dla klasycznej klaunady, spektakularne triki i akrobacje, aż po przewrotne narracyjne eksploracje i pełne wirtuozerii choreografie. Jednym słowem, uczta! Nic tylko siedzieć, patrzeć i karmić się tym artystycznym dobrobytem. Fabian Flenders z kunsztem i precyzją manipulował, czarował i gubił się w przedmiotach codziennego użytku, pochylając się nad kruchością ich i własnego istnienia. Andrea Mineo w „Boato!” ujarzmiał czułością groteskowego macho, figlarnie puszczając oko do publiczności. La Bella Tour z melancholią opowiadali ruchem postać klauna, z całym jej kunsztownym warsztatem, tradycją, ale i bagażem obaw. Les GuMs z prostotą i przewrotnością zagłębiali się w świat kontrastów, wyciskając publiczności łzy śmiechu. Race Horse Company wypadli w tym zestawieniu najbardziej tradycyjnie, ale i bezkompromisowo, prezentując zapierające dech w piersiach ewolucje na kręcącym się kole śmierci. „Gregorius” Soon Circus Company to mój faworyt: wielowarstwowa historia przyjaźni okraszona błyskotliwym dowcipem, spektakularnymi akrobacjami, kondycją gigantów, krytyczną refleksją nad sportem, ale i nad męskością. Niestety ze względu na olbrzymią scenę narracja nieco się zgubiła, a uwaga publiczności kierowała się głównie na fizyczny aspekt spektaklu. Wisienką na torcie był spektakl „Smashed” legendarnej grupy Gandini Juggling. Wirtuozeria, kompozycja, rozmywające się przestrzenie między tańcem, cyrkiem a teatrem. Pełen melancholii kolaż, który co raz wywoływał uśmiech, żachnięcia i ciarki na plecach. Wiele dyskusji toczyło się w kuluarach po tym spektaklu, obok zachwytów i westchnień pojawiały się opinie o estetyce, „nieobecności” narracji i monumentalności a la chór Alexandrowa. To znak, że na widowni spotkało się wiele wrażliwości i perspektyw. I to dobry znak. Inna Bajka stała się przestrzenią, w której o nowym cyrku się rozmawia, komentuje, wyraża opinie. Chapeau bas w stronę kuratorów i kuratorek za wybór i nacisk właśnie na minimalizm, konfrontujący się z powszechną, nasączoną stereotypem wizją cyrku jako spektaklu pełnego chaosu i przepychu. To ważny edukacyjny i uwrażliwiający aspekt tego przedsięwzięcia oraz kolejny krok w stronę rozpoznania i uznania przez opinię publiczną sztuki cyrkowej za sztukę per se.
Fot. 4: La Bella Tour
Fot. 5: Fabian Flender „FLENDER JETZT!”
Fot. 6: Soon Circus Company „GREGARIOUS”
Fot. 7 i 8: Gandini Juggling „SMASHED”
Estetycznym wrażeniom towarzyszyła strefa działania. W parku Żeromskiego rozbiło się bowiem polsko-niemieckie „Miasteczko pogranicza”, a w nim „dla każdego coś miłego”. Sensoryka, rękodzieło, stolarka, historyczne gawędy, a do tego cyrkowe warsztaty prowadzone przez zespół trenerski oraz młodych adeptów i adeptki Cyrku Zodiak. Pedagogika w akcji to ważny aspekt festiwalowego krajobrazu „Innej Bajki”. Ujęta w całym swoim inkluzywnym wymiarze, zapraszająca do próbowania i doświadczania. Jestem przekonana, że u wielu przypadkowych przechodniów udało się zaszczepić cyrkowego bakcyla i rozbudzić ciekawość dalszych eksploracji. Wystarczyło spojrzeć na chiński pal (cyrkowy maszt akrobatyczny), na którym co raz to dziarsko wspinał się kolejny tata. Mimo trzęsących się nóg, z pełną zapału miną nie dawał za wygraną.
Fot. 9 i 10: Sąsiedzkie Miasteczko Pogranicza
– Nie spodziewaliśmy się tłumów – mówił dyrektor festiwalu Dariusz Mikuła. Tymczasem choć zeszłoroczna edycja przyciągnęła już sporo zaciekawionych osób, to w tym roku było ich jeszcze więcej. Festiwal powoli osadza się w świadomości lokalnej i nie tylko, bo byli i tacy, którzy przyjechali z drugiego krańca Polski właśnie po to, żeby wziąć w nim udział. Program drugiej edycji kusił nawet tych, którzy w nowym cyrku niejedno już widzieli. „Jest potencjał”, „świetna robota”, słychać było komentarze. Formuła tego teatralno-cyrkowego spotkania uściśla się i precyzuje. Już jest bardzo ciekawie, a myśl o tym, jakie kuratorskie propozycje przyniesie przyszłość, rozbudza tylko wyobraźnię i apetyt. Kto wie, może właśnie obserwujemy, jak rozwija się kolejny obok Festiwalu OFCA, Carnavalu Sztukmistrzów, Cyrkopola czy FETY ważny cyrkowo-teatralny punkt na kulturalnej mapie Polski.
I jak po każdej dobrze zakończonej bajce pojawia się niedosyt, bo chciałoby się jeszcze. Dlatego niech się dzieje… długo i szczęśliwie!