Mapa marzeń. Stwórz ją. Kim jesteś, kim chciałbyś być, co robisz, a co chciałbyś robić. Tu są przedmioty, proszę, potraktuj je tak, by obrazowały to, o czym myślisz i powiedz nam o tym, zaprezentuj, pokaż. Ten spektakl to konfrontacja z własnymi marzeniami. Czy je w ogóle posiadamy? Czy mamy odwagę marzyć? A jeśli tak, to jakie one są? Czego dotyczą? Czy mamy wystarczająco przestrzeni, aby je zwerbalizować, by zostały usłyszane, zrozumiane. „Sto nanogramów” to iskierka, która tli się w każdym z nas. Czego potrzeba, by wzniecić płomień?
Dla współczesnych, przebodźcowanych widzów spektakl, w swej oszczędnej kolorystycznie formie, jest wizualnym wytchnieniem, a jednocześnie mocno trzyma w uważności i pobudza do myślenia. Aż się prosi, aby przywołać określenie Romana Ingardena, które filozof stosował w odniesieniu do dzieł sztuki. Uważał je za polifoniczne harmonie, gdzie składowe ich kolejnych warstw znaczeniowych odsłaniały bardzo szeroki kontekst.
Artystycznie subtelny, surowy sceniczny obraz ma wielką emocjonalną siłę. Scenografia oszczędna, ale wymowna. Puste, litrowe słoiki ustawione w kwadrat wyznaczają pole działania aktorów. Rekwizyty zmieniają swoje miejsce; grają razem z wykonawcami, są nośnikiem wielu znaczeń nawet, gdy pozostają puste. Słoik, jako jedyny element scenografii jest naczyniem pełnym znaczeń: tutaj pozwala „złapać” ulotność myśli, którą twórcy materializują jako delikatne piórka łagodnie opadające na dno.
Słoiki są też pojemne, a ich ściany cienkie, przezroczyste, dzięki czemu możemy oglądać to, co dzieje się w ich wnętrzach. To bardzo poruszające, gdy podążając za fabułą nieustannie zaglądamy w to, czego nie widać, w głąb ludzkiej duszy, podążamy za gonitwą myśli, dościgamy marzenia lub się im tylko przyglądamy. Łatwiej jest „zobaczyć” marzenia, gdy nadamy im materialny symbol: kształt, wagę, kolor – zwłaszcza, że należą do obszaru, który trudno precyzyjnie uchwycić. A może tak nikła waga piórek w zestawieniu z siłą oddziaływania marzeń służyć ma jako efekt wzmocnienia znaczeń? Gra przeciwieństw ma moc w każdym przypadku.
Patrycja Grzywińska jest absolutnym czarnym koniem tej produkcji; kreuje postać bardzo prawdziwą, której potrafi przekazać wszystkie swoje atuty. Tomasz Piotrowski jest jakby w kontrze; introwertyczny, spokojny, perfekcyjnie osadzony w przestrzeni swego talentu żonglerskiego. Interakcja zbudowana jest na sile przeciwieństw, na najmocniejszych stronach każdego z bohaterów spektaklu. Grają wspólny temat, a różnica talentów scenicznych daje piękne dopełnienie w tym, co widz dostaje jako sekwencje obrazów gęstych od treści.
„Sto nanogramów” to nie jedyny sceniczny mariaż żonglerki i tańca. Niech żałuje każdy, kto nie oglądał spektaklu „Tangram” w wykonaniu Stefana Singa i Cristiany Casadi, mistrzów w swych dziedzinach, o światowej rozpoznawalności, którzy przepięknie ukazali temperaturę ludzkich relacji używając kunsztu swych nieprzeciętnych talentów. Ale chcę wierzyć, że wysokiej klasy światowe produkcje otwierają oczy rodzimym artystom i wyznaczają kierunek poszukiwań twórczych.
W spektaklu „Sto nanogramów” temat odmienny, ale sceniczny warsztat bardzo pokrewny: sztuka żonglerki i tańca zostaje zespolona słowem. Oglądamy jedną duszę w dwóch ciałach. Patrycja jest tu siłą sprawczą; można powiedzieć, że jest to jej sceniczny monodram, podczas, gdy Tomasz jest jej alter ego. Patrycja – to ucieleśnienie potrzeby buntu, Tomasz jest czystą artystyczną kreacją. Widzimy go zawsze w działaniu; kreatywny, dynamiczny, eksperymentujący z rekwizytami. Przekaz jest prosty: jeśli mamy przestrzeń lub jeśli jesteśmy wystarczająco zdeterminowani, a okoliczności nam sprzyjają – rozkwitamy jak kwiaty i fruwamy jak ptaki.
Spektakl balansuje między ruchem a słowem. Obydwa obszary zostały świetnie zagospodarowane i tylko razem tworzą pełnię. Do niej należy słowo i świetne predyspozycje taneczno-ruchowe. On żonglersko dopełnia, koloryzuje, gra to, co ukryte; jest „pierwszym poruszycielem” wewnętrznego świata marzeń lub weneckim lustrem, w którym widz dostrzega, to, czego nie widać. A wszystko skąpane w oparach pulsującego ambientu połączonego ze zmiksowanymi frazami wokalnymi.
Wagę i wartość marzeń jesteśmy w stanie lepiej dostrzec, gdy musimy o nie walczyć z nami samymi lub ze światem; kiedy stają w opozycji do tego, czego się od nas oczekuje, ale także wówczas, gdy stają się obsesją i sensem życia. Na to naprowadza także bogata symbolika pawich piór. Jednocześnie jest to udana próba poszukiwania artefaktów żonglerskich, które doskonale komponują się z językiem teatru jako pełne znaczeń i odniesień do literatury i legend. Wedle obiegowych opinii zwiastują niepowodzenie, ale białe pawie pióra są uważane za symbole szczęścia. Jako element szlacheckiego ubioru symbolizują splendor i dobrobyt, ale miewają też zgubną moc – jak czapka z piór w „Weselu” Wyspiańskiego.
Pióro, jako żonglerski i ekwilibrystyczny rekwizyt jest wyzwaniem. Każdy, kto kiedykolwiek brał jedną z tych dyscyplin cyrkowych na warsztat wie, że o wiele łatwiej jest używać przedmiotów cięższych, odpowiednio wyważonych, o określonych kształtach. Żonglerzy lubią eksperymentować z formą i używać rekwizytów niestandardowych: malutkich lub bardzo lekkich. Te ostatnie mają jakiś specjalny układ z siłami grawitacji; zanim zostaną złapane – lewitują w powietrzu, wirują, wyznaczają własną trajektorię ruchu. Scenicznie natomiast są bardzo wdzięcznym obiektem. Finezyjnie sięgają tam, gdzie nie dociera moc słów. Przychodzi na myśl podchwytliwe pytanie: Co jest cięższe? Kilo żelaza czy kilo piór? Odpowiedź jest jasna, ale gdyby mieć możliwość wyboru, wolelibyśmy dźwigać kilo piór ze względu na subtelną strukturę materii.
Teatr, to miejsce spotkań różnych dziedzin sztuki. Wszystko, co można w skuteczny sposób przełożyć na jego język, doskonale sprawdza się na scenie. Aby przekaz wybrzmiał, w fuzji sztuk musi dokonać się partnerstwo, którego teatr wymaga. Poruszanie się po znanym polu sztuki wymaga innego odczytania znaczeń elementarnych gestów. To wiedzie wprost do korzeni wartości każdego elementu.
Wracając do źródła: może rozważania na temat spektaklu należałoby rozpocząć od rozbicia tytułu na atomy? „Sto nanogramów”. Czym jest nanogram? Określenie leksykalne w pierwszym znaczeniu wskazuje na jednostkę miary, a właściwie mikrojednostkę masy metrycznej, która równa jest jednej miliardowej grama, a służy głównie do testów medycznych. Aby go zmierzyć, należy uruchomić skomplikowany proces laboratoryjny. Ale ten obszar zostawmy naukowcom. Kolejne znaczenie określa „nanogram” jako grę logiczną, w której zadaniem gracza jest odsłonić ukryty na planszy obraz poprzez właściwe odczytanie kodu liczb i zakreślenie odpowiednich pól. Patrząc na spektakl pod kątem zasad gry logicznej, znajduje się uzasadnienie dla początkowo niejednoznacznej, mobilnej scenografii. To ona wiąże wątki, układa obrazy. Żonglerka jest także sztuką numeryczną.
Nie wiem, jak – i czy w ogóle – twórcy inspirowali się podobnymi przykładami, choćby spektaklem „Tangram”, w którym dwa arcytalenty: Stefan Sing oraz Cristiana Casadio choreograficznym majstersztyku opowiadają historię skomplikowanej relacji, a rekwizyty tańczą wraz z nimi jak żywa materia. Podobieństwo widzę nie tylko w fuzji sztuk, ale w znaczeniu tytułu. Tangram, to najstarsza łamigłówka, której składowymi są w spektaklu taniec i żonglerka; każda z tych dyscyplin tak głęboko wnika w drugą, że tworzą partnerstwo doskonałe. Świat uczuć i emocji to pozornie prosta, lecz faktycznie najbardziej nieracjonalna struktura układanki.
Na koniec przypominam sobie całą traumę związaną z terapeutycznymi spektaklami dla młodzieży, ze scenografią z kartonu i łopatologicznie wyłożonym tematem, jakby młody widz nie potrafił zrozumieć metafory i odarty był z wrażliwości. „Sto nanogramów” to świetny temat na mądrą lekcję w teatrze: o tym, że potrzebujemy przestrzeni, w której nasz głos jest ważny, słyszany, a temat przedstawiony performatywnie zyskuje na artystycznej wartości. Spektakl niesie jeszcze jedną ważną lekcję: aby nie zamykać się wyłącznie w sferze marzeń, aby nie stały się dla nas tarczą oddzielającą od świata. Pozostając w szklanej bańce marnotrawimy życie na wieczne „Czekanie na Godota”, zapatrzeni w nieistniejące lepsze jutro. Marzenia bywają siłą uskrzydlającą, ale też niszczycielską. Ich antywartość to jednak temat na zupełnie inną opowieść.
„Sto nanogramów”
Koncepcja, scenariusz, reżyseria, wykonanie: Patrycja Grzywińska, Tomasz Piotrowski
Realizacja świateł i dźwięku: Michał Cieślak
Konsultacja realizacji światła: Kamil Dziliński
Premiera: Carnaval Sztukmistrzów, Lublin 2024
Korekta tekstu: Magda Martyniuk