Weronika Stencel: Jesteś jedną z niewielu osób, z którą podzieliłam się fragmentami mojej książki przed wydaniem. Jak je odebrałaś?
Sabina Drąg: Od razu uderzyło mnie wiele bodźców – kształty, zapachy, kolory. Przedziwne języki, fizjologiczne wydzieliny i woda po ogórkach! A do tego ta cyrkowa, jarmarczna atmosfera i klaunowate postaci! Pojawiły się u mnie skojarzenia z konkretnymi pisarzami. Witkacy, ze względu na rysunki, które towarzyszą Twoim tekstom, ale też Młodożeniec, Jasieński, Białoszewski. Przyszły mi też na myśl “Sklepy Cynamonowe” Bruno Schulza. Dużo jest u Ciebie z Bachtina i takiego brudnego karnawału.
WS: Twoje skojarzenia jak najbardziej podzielam. Cieszy mnie, że ta gęstość tekstu Cię nie odstraszyła. Lubię nawarstwiać światy, ale potem pojawia się obawa: czy to się przyjemnie czyta? Często mam w głowie gotowe, szalone obrazy i zastanawiam się jak je przedstawić.
SD: Zależy Ci na tym, żeby to się przyjemnie czytało?
WS: Do ostatniego momentu pracowałam z panią Krystyną Bratkowską nad tym, by obrazy były klarowne, ale nie straciły swojego surrealistycznego charakteru. Chciałabym, żeby czytelnicy z przyjemnością spożywali mój deser literacki.
SD: O czym właściwie jest Twoja książka? Czego możemy się spodziewać?
WS: To opowieść szkatułkowa o brzuchomówcy, Ripercie. Dowiadujemy się co dzieje się w jego wnętrzu. W głowie ma Bebonów, postacie reprezentujące jego słabości, lęki i kompleksy. Są błaznami i żyją w wyobrażonym, Kiszonym Miasteczku. Można uznać, że jest to mechanizm ucieczkowy Riperta przed rzeczywistością. Zaś tytułowi Obiturianci to tajemnicze stwory przypadkowo przez niego połknięte, związane z lękiem przed śmiercią. Wszystko zmienia się, gdy do wyobrażonego świata Riperta wdziera się Urwikorpa, tancerka z balustradą zamiast ręki. Istotny jest tu proces mentalizacji, czyli jak bohaterowie tworzą teorie na temat siebie i innych.
SD: Jarmark w Kiszonym Miasteczku jest bardzo bogaty!
WS: Tak. Każdy z bohaterów naprowadza nas na to, co czuje i myśli Ripert. Poznajemy ich podczas Bebonarium, święta głupców. Są tam zarówno groteskowi, wściekli urzędnicy, jak i łagodni Krajale dbający o porządek i ogórkowy bruk Kiszonego Miasteczka. Mamy Papierowych Ludzi, Damę pieskową, Bebona Gruchatego i wielu innych. Ciekawi są Rydwanowie, czyli hybrydy człowieka i konia. W tym świecie panuje hierarchia, a na jej szczycie stoi sam Ripert. Kisi się. Powstaje pytanie: co z rzeczywistością? Tam widzimy jego rodziców, akrobatów z krwi i kości.
SD: Pojawia się trauma po matce.
“Późną nocą chwiała się na cienkiej linie, tuż nad twoim łóżkiem, co chwila wybałuszając oczy, jakby miała spaść dokładnie na twoje łóżko i złamać twój lichy kręgosłupek”.
WS: Ripert jest zagubionym bohaterem. “Chwiejność nastrojów” wpisałam zarówno w jego matkę, akrobatkę, jak i w niego, kiedy buduje tężnie i na nią włazi. Ripert długo zdaje się być nieudacznikiem, skazanym na porażkę, z lalką Muertą na ramieniu. No i wypiera Obituriantów, zalegających w jego trzewiach. Stwory rozpychają się w nim, dają mu znać, że coś tu jest nie tak.
SD: No właśnie, stworzyłaś wielowarstwowy świat, który jest jednocześnie bardzo filozoficzny. Wybrzmiewa “memento mori”, ukryte w postaci lalki Muerty. A potem wrzucasz zdania o bycie, niebycie i urzeczowieniu, a mnie przebiegają dreszcze. Dla kogo jest Twoja książka?
WS: Zdecydowanie dla wytrwałych. Dla miłośników neologizmów i czytelników filozofujących, otwartych na nowe, z dystansem do rzeczywistości. Dedykuję ją każdemu, kto lubi zanurzyć się w języku. Ubabrać.
SD: Jak rodził się w Tobie ten pomysł?
WS: Pomysły biorę ze spontanicznych wyrzutów energii, pojawiają się nagle. Muszę mieć do tego swobodne warunki i najlepiej obok kogoś bliskiego, z kim dobrze się rozumiem. Wtedy słowa fermentują, tworząc specyficzny kod. Można powiedzieć, że bierze się to z pozytywnej wibracji. Uwielbiam momenty szaleństwa, w których rodzą się wymyślone słowa. To radość życia! Muszę mieć przestrzeń, żeby to z siebie wywalić.
Słowo “Obiturianci” wypowiedziałam do mojego chłopaka, i długo jeszcze potem wracało ono do mnie w formie “obitur”. Ci bohaterowie przyczepili się do mnie i zaczęłam snuć opowieść, dopełniać ich znaczenia. Najpierw powstało opowiadanie “Człowiek rosnąco-malejący”, gdzie Obiturianci organizują Festyn Wyzwanerii. Wysłałam je na warsztaty literackie i dostałam się do grupy Adama Kaczanowskiego, który pomógł uwierzyć w te stwory. W późniejszym czasie wspierali mnie też przyjaciele i literaci, szczególnie Grzegorz Jankowicz czy Anna Marchewka. Kiedy pracowałam już nad książką, zaczęłam regularnie malować się jak klaun. Robię to do dzisiaj. Ktoś mógłby zapytać: po co? Myślę, że stwarzam dla siebie bezpieczną przestrzeń, w której nie muszę się kontrolować, działam intuicyjnie. Odreagowuje.
SD: To wszystko brzmi bardzo performatywnie.
WS: Tak, to jest taka fuzja rzeczy i środków wyrazu. Po śląsku – miszung. Kolażowe łączenie różnych wyrażalności, raz poprzez słowo, rysunek, a innym razem poprzez makijaż i kostium. Przez wiele lat robiłam kolaże na papierze do Gazety, która Musi się Ukazać. Teraz te wielowymiarowe postacie testuję na sobie samej. Sednem sprawy jest dać się temu ponieść.
Poza tym obserwuję. Często widzę ludzi, jak gotowe postacie literackie. Ważny jest dla mnie ich sposób mówienia, ubioru, jak się poruszają, jak załatwiają sprawy. Czasem towarzyszy temu wiele absurdów. To jest żywa inspiracja, chłonę ich zachowania. Mam dużo czułości do różnorodności ludzkiego krajobrazu. Intrygują mnie nieudacznicy, osoby z kiepskim żartem, zagubione w rzeczywistości. Mocno inspirują mnie elementy społecznego niedopasowania oraz ludzka potrzeba akceptacji i wysłuchania. Widzę w ludziach dużo “klaunowatości”. Jest coś genialnego w nieporadności i naiwności.
SD: No i pojawił się klaun!
WS: Czasem zastanawiam się, co by było gdyby klauny z mojej książki ożyły? Czy chciałabym z nimi porozmawiać? Jest w nich też coś niepokojącego. Kiedy byłam dzieckiem moja ciocia podarowała mi na urodziny patchworkowy gobelin. Były na nim wyszyte dwa, duże, kolorowe klauny. Miały być pozytywne, ale ja się ich strasznie bałam. Płakałam przy zasypianiu. Z czasem się do nich przyzwyczaiłam. Od łez do fascynacji. Estetycznie klaunowatość towarzyszy mi od zawsze. Do teraz silnie interesuje mnie teatralna groteska i surrealizm. Gdy byłam na studiach, stworzyłam sobie playlistę muzyczną “Klauny”, którą mam do teraz.
SD: I kto się na niej znalazł?
WS: Mike Paton i zespół Mr. Bungle, Fad Gadget, The Residents, Klaus Nomi, Ursula Bogner, soundtrack z filmu Cabaret, Laurie Anderson, CocoRosie, Bjork, The Specials, Felix Kubin, Mariola Brillowska, Pascal Comelade, Fantomas, Secret Chiefs 3, Darth Vegas, Der Plan, Nina Hagen czy Malaria!. Był też taki zespół Estradasphere. Słuchałyśmy tej playlisty z Alicją Tambdey w studenckim mieszkaniu, które nazywałyśmy “wędzarnią”.
SD: Postać klauna rozlewa się poza cyrkowo-teatralne granice.
WS: No właśnie, ona się przemieszcza i rozprzestrzenia w wielu dziedzinach. Szukam klauna estetycznie, muzycznie i filozoficznie. Kiedyś oglądałam dużo filmów klasy B z lat 90. np. Killer Clowns albo Dr.Alien, które ukazują jarmarczny i kiepski humorystycznie świat. Są doskonałe! Moje korzenie to też filmy Felliniego czy Jodorowskiego. Uwielbiam balet triadyczny Oscara Schlemmera. Natomiast zawsze stroniłam od mainstreamowych horrorów, bo bałam się szaleństwa morderczych klaunów. Po latach otwieram się też na to. Wiem, że sobie z tym poradzę.
SD: Klauny mają w sobie kreatywność, ale też totalne zniszczenie i dezintegrację.
WS: Przerabiałam postać klauna na psychoterapii. Miałam okres fascynacji Jokerem, chciałam farbować się na zielono. Wraz z terapeutką zastanawiałam się, czy ten pomysł wynikał z symbolicznego wykluczenia samej siebie z życia społecznego, by narazić się na negatywne reakcje. W skrócie, czy chcę sobie dokopać. Po terapii został ze mną klaun w zdrowszym wydaniu. Oswoiłam go i nauczyłam wykorzystywać twórczo. Już mi nie zagraża.
SD: A jakie elementy klaunowe rozpoznajesz u siebie?
WS: Mam w sobie dużo przaśności, ale i elegancji. Dwie strony medalu. Lubię też prowokacje, tak zwane “małe chamstewka”, które mają pozytywny wydźwięk. Przez długi czas nazywano mnie “Weroniak”. Byłam postacią niepoważną, odkobieconą, uciekałam w niezdarność. Teraz już tak o sobie nie myślę. Jestem wielowymiarowa – poważna i nie! Weronika może być czasem Weroniakiem. Przerobiłam to na coś pozytywnego i czuję się kobietą. Jestem silna, mimo potknięć na bananie życia.
W trakcie pisania książki zgłębiałam znaczenie klauna, co wcale nie było łatwe. Aż się prosi o szersze badania, czy książkę analizującą współczesny cyrk. Jest to wciąż bardzo undergroundowy temat. Polecam książkę Moniki Sznajderman – “Błazen. Maski i metafory” (Wydawnictwo Czarne). Dzięki lekturze zrozumiałam jak klaun zmieniał się i uwalniał z historycznych ram na przestrzeni wieków. Zobaczyłam go szerzej, również w mrocznych i patologicznych odsłonach. Co ciekawe, często znajdowałam porównania błazna do postaci biblijnych.
SD: Jezusa często analizuje się jako trickstera. Twój główny bohater, Ripert, ma z nim sporo wspólnego. Wszyscy na niego czekają, jest jak błazeński mesjasz. Do tego w Obituriantach pojawia się motyw śmierci i odrodzenia, zmartwychwstanie.
WS: O! Faktycznie, Ripert przyjechał do Kiszonego Miasteczka na gazelce! To prawie jak Jezus na osiołku. (śmiech)
SD: Twoja książka ukaże się niebawem nakładem wydawnictwa Nisza, ale wcześniej została nagrodzona przez Kraków Miasto Literatury UNESCO w Krakowie.
WS: Tak! Premiera Obituriantów odbędzie się już w 18 listopada w Pałacu Potockich w Krakowie! Jestem podekscytowana. Bywa tak, że czasem trudno uwierzyć w klauna. Postawić na niego. A ja właśnie chcę to zrobić. Czuć się jak u siebie, zachowując przy tym swobodę. Niedługo więcej szczegółów, wyczekujcie!
Spotkanie premierowe książki „Obiturianci” odbędzie się 18.112024 o godzinie 18:30 w Pałacu Potockich w Krakowie. Na spotkanie zapraszają Kraków Miasto Literatury UNESCO i Wydawnictwo Nisza. Rozmowę z autorką poprowadzi Jakub Kornhauser. Patronat: Sztuka Cyrku, Miasto Literatury UNESCO w Krakowie.